W dwóch artykułach Zarif jasno przedkłada cel Teheranu: walka o JCPoA i zmuszenie Waszyngtonu do powrotu do porozumienia ma postawić Iran w pozycji jeszcze silniejszej niż przed 2013 r. Argumenty Zarifa nie są jednak silne...
Z końcem stycznia br. opublikowano dwa teksty, w których M.Dż. Zarif, minister spraw zagranicznych Islamskiej Republiki Iranu, przedstawił oczekiwania i pozycję tego państwa względem J. Bidena oraz porozumienia nuklearnego z 2015 r. (JCPoA). Pierwszy ukazał się 22 stycznia w „Foreign Policy” (FP) i jest wyrażeniem stanowiska aparatu dyplomatycznego Iranu (op-ed), drugi zaś, wydany dzień później w irańskiej gazecie „Etemad”, to wywiad z Zarifem. Ta część przedstawia analizę artykułu w FP. Wnioski płynące z analizy obu tekstów ujęte zostały w cz. 2.
Artykuł Zarifa dla FP to mieszanina zawoalowanych gróźb i zachęt kierowanych do nowej administracji w Białym Domu. Zarif podkreślił, że stabilność regionu jest krucha z powodu obcych interwencji i napędzanych zbrojeń. Zapewnił o irańskim odwdzięczeniu się USA za powrót Waszyngtonu do respektowania JCPoA i rezolucji RB ONZ 2231 poprzez przywrócenie obostrzeń porozumienia. Tu sprawa stawiana jest jasno – Zarif stwierdza, że oczekiwanie na pierwszy krok ze strony Teheranu nie jest realistyczne, bo Iran musi aktywnie działać na rzecz zachowania swojej suwerenności i praw. Uważa też, że jego podpis jako ministra ma większe znaczenie od tego należącego do prezydenta USA, ponieważ Obama nie był w stanie powstrzymać przedłużenia sankcji nałożonych na Iran, które pomimo braku podpisu prezydenta zostało przyjęte przez kongres.
Jakiekolwiek nowe ustępstwa i nowe aspekty mają być niemożliwe do włączenia do JCPoA. Zarif podkreśla irańskie starania dyplomatyczne w regionie (inicjatywa HOPE) oraz rolę w pokonaniu tzw. Państwa Islamskiego (ISIS). Jednocześnie jednak wskazuje preferowaną przez Iran alternatywę do podjęcia jakichkolwiek kroków ze strony USA, którą skrywa paragraf 36. JCPoA: Waszyngton mógłby skorzystać z mechanizmu rozwiązywania sporu, co do którego skuteczności D. Trump nie był przekonany. Czy Biden zdecydowałby się go użyć – nie wiadomo, ale pozwoliłoby to mu zwlekać z podejmowaniem bardziej stanowczych kroków.
Zasadniczym problemem, o którym Zarif nie wspomniał w swym artykule, jest fakt, że okoliczności negocjacji w 2013 r., które doprowadziły do JCPoA, były odmienne niż dziś. Wówczas niemal symultanicznie do postępu w rozmowach wzrastało w siłę ISIS. Niewykluczone, że negocjacje toczyłyby się zupełnie inaczej, gdyby nie zagrożona przez Państwo Islamskie pozycja Iranu w regionie. Dziś, po zażegnaniu największego zagrożenia ze strony tej grupy terrorystycznej, Iran ma jeszcze większy wpływ na Irak i Syrię niż przed 2013 r. Z punktu widzenia Waszyngtonu obecne okoliczności wymagają stworzenia nowej równowagi. Zarif, słusznie broniąc – jak każdy dyplomata – suwerenności swego państwa, staje przed USA, dużo potężniejszym przeciwnikiem, który musi wkalkulować w jakiekolwiek rozwiązanie interesy i cele wszystkich państw regionu.
Argumenty Zarifa o suwerenności Iranu i jego prawach są więc w tym tekście manifestacją słabości Iranu, ale przechodzą one szybko w budowanie przekonania, że Teheran szuka przywrócenia stabilności i ładu w regionie. Waszyngton nie ma jednak żadnej gwarancji faktycznego zmniejszenia przez Iran swoich wpływów w Syrii czy Iraku, o Jemenie i Libanie nie wspominając. Stąd też – choć mowa o osobach zupełnie innej klasy – zabicie gen. Solejmaniego było dla Waszyngtonu logiczną konsekwencją zlikwidowania samozwańczego kalifa Baghdadiego. Choć Zarif podkreśla, że irański program jądrowy rozwija się pomimo sankcji, tak jak przed JCPoA, to pomija ich wzrastanie przez 7 lat, a od odejścia Trumpa od porozumienia minęły dopiero niecałe 3, ale w pełnym spektrum. Na skutki działań poprzedniego prezydenta USA może nam jeszcze przyjść poczekać. Zarif stwierdził też w FP, że irańska gospodarka nie załamała się, ale w omawianym dalej „Etemad” rysuje znacznie mniej optymistyczny opis sytuacji.
Z kolei inicjatywa pokojowa Iranu (HOPE), która miałaby zrzeszać państwa Zatoki Perskiej w organizacji służącej dyplomatycznemu rozwiązywaniu konfliktów interesów, wcale nie musi uzyskać poparcia pozostałych potencjalnych członków. Właściwie to szanse ku temu są nikłe. Tak bardzo krytykowane przez Zarifa dozbrajanie przez Waszyngton takich państw Zatoki jak Arabia Saudyjska czy ZEA też jest mniej irracjonalne, niż przedstawia to irański minister – kraje te dopiero od niedawna zaczęły tworzyć bazę przemysłu zbrojeniowego, którą Iran rozwija od kilkudziesięciu lat. Podwaliny pod tę branżę w Iranie postawiły właśnie m.in. Stany Zjednoczone, a Iran po 1979 r. zrobił wiele, aby nie tylko utrzymywać posiadane systemy, lecz także je modyfikować, rozwijać oraz pozyskiwać nowe od państw chętnych wspierać Iran w tym zakresie, by następnie zmieniać je zgodnie z własnymi wymogami.
Choć Zarif bardzo mocno zaakcentował, że jego podpis wart jest więcej od podpisu amerykańskiego prezydenta, to jedynie pozornie umknęło mu to, że irański parlament zobowiązał go do dalszego znoszenia zobowiązań względem programu jądrowego. Tak samo jak w 2016 r. Obama nie podpisał uchwały kongresu – chciał pozostawić elastyczność aparatu dyplomatycznego na rzecz przyszłych działań – tak Rouhani nie podpisał ustawy o dalszym znoszeniu zobowiązań dot. programu jądrowego, którą przedstawił parlament irański. Metodologia działań jest identyczna, różnią się jedynie pozycje obu państw. Z wypowiedzi Zarifa na łamach FP wynika przede wszystkim, że Iran nie chce utracić zdobytej przewagi w regionie. Czasu odwrócić się nie da, ale najwyraźniej Teheran może go jeszcze trochę stracić. Korzyść z tego jest dość oczywista – władze Iranu wykorzystają brak wywiązania się Bidena z deklaracji o powrocie do JCPoA do podważania wiarygodności dyplomacji USA.
Powiązane
Ezia Giovanino • 25.01.2022.
Ulderico de Laurentiis • 03.11.2021.
Ezia Giovanino • 25.01.2022.
Ulderico de Laurentiis • 03.11.2021.