Prezydenturę Donalda Trumpa można oceniać różnie. Nowością, którą wniosła, była regularna wojna wypowiedziana urzędującemu prezydentowi USA przez prywatnych monopolistów. Mam na myśli sieci społecznościowe...
W przypadku wielokrotnego cenzurowania – a w końcu likwidacji konta na Twitterze – Donalda Trumpa nie chodziło o kasatę przysłowiowego Kowalskiego czy Smitha, lecz urzędującego prezydenta supermocarstwa.
Każdy, kto posiada konto w mediach społecznościowych, wcześniej czy później zaczyna sobie zdawać sprawę, że panuje tutaj mocno limitowana wolność słowa i jest wiele tematów oraz słów-kluczy, których nie wolno używać. Głośna była swojego czasu sprawa sklepu z częściami rowerowymi na FB, bezustannie banowanego za pojawiające się na fanpage’u słowo „pedał”. Automat banował sklep raz za razem, a bezmózgi anonimowy cenzor nie dostrzegł, że słowo to może być zarówno obelżywe, jak i stanowić nazwę części rowerowej, w zależności od kontekstu.
Miałem podobną przygodę na FB: dostałem dwudniowego bana za krytyczne uwagi o belgijskim naziście i kolaborancie Léonie Degrelle’u, ponieważ post ten okrasiłem jego zdjęciem w mundurze Waffen-SS. Oczywiście to też głupi automat. Jednak co raz słyszymy, że konta polityków, komentatorów i zwykłych użytkowników są likwidowane za wpisy „niespełniające standardów społeczności”, jak się to eufemistycznie nazywa. Wiele stron i telewizji internetowych, prawicowych i chrześcijańskich, twierdzi, że media te drastycznie ograniczają widoczność prowadzących do nich linków, co zmniejsza oglądalność. Łatwo to zweryfikować administratorom, mającym podgląd do statystyk, którzy widzą nagle spadającą liczbę odsłon z przekierowań. W przypadku wielokrotnego cenzurowania – a w końcu likwidacji konta na Twitterze – Donalda Trumpa nie chodziło jednak o kasatę przysłowiowego Kowalskiego czy Smitha, lecz urzędującego prezydenta supermocarstwa.
Ortodoksyjni liberałowie twierdzą, że monopol istnieje wtedy, gdy podmiot ma prawny monopol na swoją działalność. Z definicją tą trudno jest się zgodzić, ponieważ istnieją także monopole bez prawnej osłony. Jeśli podmiot kontroluje 90–95 proc. rynku, a koszty wejścia na rynek są gigantyczne, to mamy do czynienia z monopolistą. W gospodarce pozbawionej nadzoru państwa dyktuje on ceny i nie dba o produkt.
W mediach społecznościowych monopolista posiada nie tylko ogół reklamodawców, ale co za tym idzie, łatwo może przekształcić się w projekt ideologiczno-polityczny. Twitter i FB są monopolistami zideologizowanymi. Na tym drugim uprzywilejowani użytkownicy i treści to te promujące świat Marka Zuckerberga, czyli kosmopolityczny liberalizm z silnym elementem „politycznej poprawności”, szczególnie w sprawach LGBT. Konta osób publicznych i prywatnych o innych poglądach są represjonowane i likwidowane, a zasięgi adresów internetowych redukowane. Tak medium społecznościowe pozwala pewnym ideom reprodukować się, a inne wycisza. W ten sposób niektóre z nich są banowane (dosłownie), a inne propagowane z błogosławieństwem prywatnego monopolisty.
Teza ortodoksyjnych liberałów, że ruchy takie są przeciwne interesom ekonomicznym właścicieli jest fałszywa dlatego, że media społecznościowe przestają być projektem ekonomicznym, a stają się polityczno-ideologicznym, cywilizacyjnym, ponieważ w związku z grubością portfeli właścicieli stać ich na luksus utraty części użytkowników. Nie działa również mechanizm ucieczki od monopolisty do nowych i małych inicjatyw, ponieważ o alternatywach prawie nikt nie słyszał. Mają nielicznych użytkowników, a gdy Trump założył konto na Parlerze i gdy o firmie tej stało się głośno, medium to zostało zablokowane przez wyszukiwarki Google’a.
Gdy w świecie islamskim wybuchła arabska wiosna i w krajach zachodnich cieszono się, że dzięki mediom społecznościowym upadały dyktatury, inne państwa szybko wyciągnęły wnioski. Jeśli FB jest zdolny wywołać rewolucję w Tunezji, może to zrobić i w innych państwach. Donald Trump doświadczył tego w czasie rozruchów BLM. Dlatego Rosja i Chiny opracowały własne, alternatywne media społecznościowe i stworzyły techniczną możliwość wyłączenia FB czy Twittera. W Rosji nie ma tzw. kont fejkowych ani robotów zasypujących te media automatycznymi treściami, gdyż warunkiem otwarcia konta jest wysłanie skanu dowodu osobistego. Prawdę mówiąc, uważam stworzenie autonomicznego systemu mediów społecznościowych za warunek suwerenności informacyjnej państwa w XXI w., umożliwiający odłączenie mediów mających swoje centrale za granicą.
To oczywiście mogłoby nastąpić w sytuacji ekscepcjonalnej, wyższej konieczności. W normalnych warunkach działania monopolistów muszą zostać poddane kontroli państwowego sądownictwa, mającego możliwość wymuszenia szacunku dla prawa krajowego. W Polsce czy na Węgrzech najpierw obowiązuje prawo państwowe, a nie anonimowe „standardy społeczności”. Sądy w Państwie Izraela i we Włoszech już uznały swoją jurysdykcję nad kosmopolityczną siecią medialną, wydały one wyroki nakazujące przywrócenie kasowanych fanpage’y i kont. Myślę, że odszkodowania finansowe za bezprawne zamykanie kont i cenzurowanie treści mogłyby być wiadrem z zimną wodą na zradykalizowane i zideologizowane głowy cenzorów naszych myśli i poglądów.
Powiązane
Tensione tra UE e Facebook
Dati personali: Facebook rischia di non poter più trasferire dati personali dall’UE agli USA09.06.2021.
Tensione tra UE e Facebook
Dati personali: Facebook rischia di non poter più trasferire dati personali dall’UE agli USA09.06.2021.